Był budzikiem życia naukowego
HALINA KLESZCZ
…był budzikiem życia naukowego
Biograficzna wystawa fotograficzna w Galerii "Nafta"
Proroczym okazało się określenie prof. Juliana Aleksandrowicza przez tygodnik "Polityka" – kilka dekad temu – sumieniem i budzikiem życia naukowego i przyznanie mu nagrody "Drożdży". W ogłoszonym niedawno plebiscycie "Gazety Wyborczej" pod hasłem KRAKOWIANIN WIEKU – zmarły w 1988 lekarz – humanista, pionier i inspirator wielu kierunków badawczych, współtwórca złotego okresu krakowskiej hematologii – uplasował się tuż po Janie Pawle II i Stanisławie Wyspiańskim. Fundacja Profilaktyki i Leczenia Chorób Krwi im. prof. J. Aleksandrowicza i Krakowskie Towarzystwo Fotograficzne uczciło to wydarzenie osobliwą wystawą fotograficzną w Galerii "Nafta". Przypomniano kogoś, kto w pełni zasługuje na miano człowieka renesansu.
Fotogramy obrazują niezwykle bujne życie zawodowe twórcy III Kliniki Chorób Wewnętrznych, w której progach goszczono noblistów. Nie brak na wystawie wątków osobistych, poznajemy rodzinę Profesora, jego przyjaciół i współpracowników, a nawet ukochanego psa Aresa. Współtwórca wystawy Władysław Klimczak, prezes KTF włączył do niej zdjęcia autorstwa Juliana Aleksandrowicza, prezentowane już publicznie pod Wawelem w latach sześćdziesiątych. W zgodnej opinii znawców sztuki fotograficznej niektóre z nich osiągnęły ten poziom mistrzostwa, że mogłyby się z powodzeniem znaleźć na głośnej sprzed laty wystawie "Rodzina człowiecza". Jak wszystkie niemal wielkie pasje Profesora (grał też na skrzypcach) fotografowanie łączyło się z miłością jego życia – medycyną. Czterdzieści lat temu, gdy genetyczne tło chorób nowotworowych nie było jeszcze podnoszone, krakowski hematolog wysnuł teorię genetycznego defektu, leżącego u podłoża niektórych nowotworowych chorób krwi. Do celów naukowych zaczął utrwalać na kliszy filmowej podobizny chorych, z określonym typem białaczki, których rysy twarzy w trakcie choroby upodobniały się do siebie. W ten sposób powstała cała seria portretów "klinicznych". Profesor nie rozstawał się z aparatem fotograficznym podczas licznych podróży naukowych. Utrwalane obiekty były coraz to inne: krajobrazy, znamionujące duszę ekologa zbliżenia świata przyrody, nostalgiczne portrety spotykanych podczas wojaży mieszkańców egzotycznych krajów, wizerunki przyjaciół i sławnych pacjentów (Halina Poświatowska). Wszystkie one są dowodem wielkiej wrażliwości.
Na uroczystości otwarcia wystawy 9 maja 2001 r. pojawiło się wielu krakowskich uczonych, dawnych uczniów, rozsianych dziś po świecie i Polsce, których Profesor "wprzęgał do wozu nauki" przez pół wieku swojej z niczym nieporównywalnej aktywności. Był Profesor inicjatorem badań nad ekologicznymi uwarunkowaniami chorób cywilizacyjnych, epidemiologią białaczek, niestrudzonym propagatorem ochrony środowiska, twórcą wielu patentów, założycielem Komisji Zdrowia Społecznego PAN. Stołeczna dziennikarka Agnieszka Metelska i Lucyna Winnicka, aktorka, założycielka "Akademii Życia im. prof. J. Aleksandrowicza" pokusiły się o sporządzenie rejestru inicjatyw , które wyszły spod ręki żarliwego propagatora medycyny holistycznej. Wykonały tę benedyktyńską pracę, "aby ośmielić i natchnąć optymizmem wszystkich nieco "szalonych" wizjonerów". Tacy zawsze mieli wstęp do Jego domu, nigdy nie obawiał się, że narażą na szwank dobre imię uczonego.
– Integrowanie wokół spraw zdrowia polskiego społeczeństwa najtęższych umysłów epoki było przyrodzoną cechą mojego Nauczyciela – powiedział prof. Aleksander Skotnicki, następca w Klinice Hematologii Szpitala Uniwersyteckiego. – Ogniskował wybitne jednostki z kręgów intelektualnych, naukowych i artystycznych w Krakowskim Towarzystwie Higieny Psychicznej. W 1960 rzucił hasło Roku Życzliwości. A kilku pokoleniom swoich uczniów ciągle przypominał: Cóż warte jest własne życie, jeśli się innym nie daje nadziei. Zdumiewająco wiele aktualnych do dziś idei, kilkadziesiąt ważnych podręczników, kilkaset prac naukowych, które znacznie wyprzedzały swój czas, pozostawił po sobie ten jeden człowiek, skazany na walkę ze zurzędniczeniem, zawiścią, złą wolą, wygodnictwem. – Miał gorących sympatyków i zaprzysięgłych wrogów, na ogół rekrutujących się z grona tych, którzy nie byli w stanie za nim nadążyć, więc go zwalczali – przypomniał profesor Kazimierz Janicki (28 lat zawodowego życia u boku J.A. ) stwierdził – Bylibyśmy innymi ludźmi i gdzie indziej teraz się znajdowali, nie mając Go za Mistrza. Był tytanem pracy, a swoimi pomysłami mógł obdzielić kilka instytutów naukowych i zapewnić im pracę. Na pięciolecie "Jego" kliniki można było opublikować kilka tomów prac naukowych.
– Nieprzeciętny naukowy talent nie był rozpieszczany – powiedział prof. Henryk Gaertner, zaliczany do "płonącego zespołu" J.A. – Zważmy, że całe Jego i nasze naukowe życie, upływało w trybach nieustającej reformy zdrowia. III Klinika wystartowała od 102 łóżek, potem zawsze oblężonych. – W 1969 roku, nie licząc się z jej znaczeniem w hematologii światowej, postanowiono ją uszczuplić do 40, a grożono nawet 20 łóżkami. Takiego zagęszczenia profesorów i docentów nigdzie nie widziano, ale to nie było żadnym argumentem dla reformatorów. "Głównym przejawem niepowodzenia współczesnej medycyny jest to, że nie umie ona przeciwdziałać rozpowszechnianiu się chorób cywilizacyjnych – pisał J. Aleksandrowicz – Możliwe, że wybuduje się kiedyś w Polsce kilkadziesiąt centrów onkologicznych, wiele nowych szpitali psychiatrycznych, ośrodków kardiologicznych, trudno jednak będzie uznać to za sukces medycyny". Na szczęście, pozostawił po sobie zastępy naukowych i duchowych dzieci. Niemal pod każdą szerokością geograficzną – w kręgach Polonii, w środowiskach związanych z medycyną – nazwisko Julian Aleksandrowicz otwiera drzwi. Po trzynastu latach od Jego śmierci 11.177 mieszkańców Małopolski, pamiętając Jego postawę, empatię wobec chorych, zaliczyło Go do najwybitniejszych postaci XX wieku.